W zeszłym miesiącu po ponad dwóch latach przerwy zaczęłam znów jeździć do schroniska.
W każdą niedzielę około 10-tej otwieram podwójną zasuwkę żelaznej furtki i wchodzę na nieduży placyk otoczony boksami. Niektóre pieseły są już na spacerach z wolontariuszami, niektóre biegają na ogrodzonym wybiegu na tyle schroniska, inne, wypuszczone z dopiero co otwartych boksów podchodzą się przywitać.
W zeszłym tygodniu sprzątałam klatki zamiatając kupy, które zalegają w boksach, bo czas na spacery jest tylko w weekendy. Pomagałam ocieplić budy wpychając do środka kłującą słomę. I spacerowałam z Lukasem, który ma masę energii, zdecydowanie za dużo na teren spacerów, który da się przejść cały już w jakieś 20 minut. Robiliśmy kółka i ósemki pokonując tę samą trasę różnymi drogami, biegaliśmy, skakaliśmy i ładowaliśmy się w każde trudno dostępne krzaki. Żeby tylko nie wracać do boksu, wyszaleć się i nawąchać na zapas. W sumie spacerowaliśmy ponad godzinę.
A potem zabrałam na spacer Machlojkę, przerażoną Machlojeczkę, która siedziała wciśnięta w kraty w najdalszym kącie klatki. Na każdy mój szybszy ruch kuliła się. Nieruchomiała, gdy kucałam przy niej i odwracając głowę łagodnym głosem próbowałam z nią porozmawiać. Gdy w końcu wyszła z klateczki, do furtki szła wzdłuż boksów, przyklejona boczkiem do ich krat. Spacerowałyśmy wolno, niepewnie, niedużo wąchała. Aż w końcu dotarłyśmy do niewielkiej rzeczki, w której wiedziałam, że uwielbia moczyć łapki. Zeszłam z nią na brzeg i patrzyłam jak wchodzi do wody, brodzi powoli i wreszcie otrzepuje się i chociaż na chwilę odpręża.
Ostatnio, przed wspólnym pisaniem, rozmawiałyśmy z dziewczynami o tym, co najodważniejszego zrobiłyśmy w minionym miesiącu. Dla mnie to było właśnie jeżdżenie do schroniska, zobowiązanie, że co tydzień będę pomagać wolontariuszkom i piesełom.
Ale gdybym to samo pytanie usłyszała we wrześniu powiedziałabym pewnie, że podróż do Warszawy pociągiem. Albo rozmowa z konsultantką banku, na którą naprawdę nie miałam ochoty. Albo wstanie z łóżka i ogarnięcie siebie i piesełów, i pracy, bo był taki dzień, gdy naprawdę nie miałam na to siły.
Robienie odważnych rzeczy i przezwyciężanie swoich obaw to cholernie indywidualna sprawa i wcale nie musi zawsze dotyczyć czegoś obiektywnie ważnego, znaczącego, czy robiącego wrażenie na innych.
Czasem chodzi wyłącznie o to, żeby zrobić coś odważnego DLA SIEBIE.
Wiesz o czym mówię? Co najodważniejszego zrobiłaś ostatnio DLA SIEBIE?
aleks
0 komentarzy