Kupiliśmy stary drewniany dom – część pierwsza.
Kółeczka hulajnogi terkoczą na płytach chodnika pod naszym oknem.
Jednej.
Drugiej.
Piętnastej.
Pisk. Wrzask. Chaos.
Słońce pali, mieszkanie nagrzewa się jak patelnia, ale okna mam szczelnie zamknięte, bo hałas na zewnątrz nie pozwala myśleć, a co dopiero pracować. Jest początek czerwca, wiosna w pełni, pandemia też (przynajmniej tak wtedy myślałam). Szkoły są wciąż zamknięte, większość osób pracuje z domu. Nasze osiedle pulsuje życiem od 6 rano do 22-tej.
A ja rozkminiam.
– Co my tu w ogóle robimy?
Gdy 11 lat temu przeprowadziliśmy się na warszawską Białołękę tuż obok naszego bloku ciągnął się pas dzikiej łąki. Niezbyt szeroki, taki w sam raz na spacery. Dwa lata temu dokładnie na tym wąskim pasie łąki wzniesiono kolejne osiedle. Bloki upchnięto tak wąsko i ciasno, że nie sądziłam, że ktokolwiek zdecyduje się w nich zamieszkać. A jednak. Mieszkania rozeszły się jak ciepłe kajzerki. Na każdym wolnym skrawku ziemi wciąż powstają nowe osiedla, przedszkola, przychodnie, kościoły, biedronki, stokrotki i kebaby. Piechotą możemy dojść do czterech szkół. Kiedyś trochę senna dzielnica ze słabym połączeniem komunikacyjnym z centrum coraz bardziej rozpędza się, rozrasta, pęcznieje. Tak działa świat.
– Tylko, czy nasz też?
Siedzę przy biurku próbując skupić się na robocie. Gula wkurwu rośnie mi w gardle. Myślę o tym, że przecież mieliśmy być teraz w Finlandii. Mieliśmy wyjechać na początku marca i wrócić dopiero w lipcu. Mieliśmy trochę pracować, a trochę łazić po lasach, wsuwać maliny moroszki prosto z krzaczka, palić ognicha i przytulać się do chropowatych pni wysokich sosen. I wszystko szlag trafił.
– A co jeśli znowu zamkną lasy?
Kolejna szpila świdruje mi głowę. Nie mamy nawet skrawka własnej trawy, na którym Smalce mogłyby się wysiusiać! Będziemy kisić się w szczelnie zamkniętych czterech ścianach przez całe pieprzone lato.
I nagle, gdzieś na krawędzi myśli pojawia się TEN POMYSŁ.
– A może by ta wyprowadzić się na wieś…?
Nie „kiedyśtam”, nie „zajakiśczas” nie „nastarość”. TERAZ.
Przecież od lat nic oprócz zwykłego przyzwyczajenia nie trzyma nas już w Wawie. Pracujemy zdalnie, nie studiujemy niczego, nie mamy i nie będziemy mieć dzieci. Możemy wysiąść z nieustannie rozpędzającej się machiny miastowego życia i odbić na własne, niezależne tory. Na znacznie dłużej niż zaledwie kilkumiesięczną podróż.
A o tym jak szukaliśmy domu, co było dla nas najważniejsze i kogo spotkaliśmy po drodze przeczytasz w następnym odcinku :)
![dwie brzozy](https://aleksandramakulska.pl/wp-content/uploads/2021/12/DSC06713-1024x683.jpg)
0 komentarzy