W tym wpisie (który aktualizuję na bieżąco) opowiem Ci o książkach, od których nie mogłam się oderwać w 2023. O książkach, które przeczytałam w 2022 pisałam tutaj.
13. „Zaskocz mnie” Maggie Shipstead
„Joan czeka w samochodzie na tyłach teatru, obserwując zielone metalowe wyjście dla artystów. W żółtym świetle lampy wciśniętej w ścianę z pustaków stoi łysy mężczyzna w kanciastym garniturze i pali papierosa. Za chwilę – Joan ma nadzieję, że za chwilę – lampa zgaśnie, zgasi ją maszynista sceny, który jest wtajemniczony, ona zaś włączy długie światła, by Arslan widział, gdzie ma dobiec. Ochroniarz KGB nie wydaje się szybki ani czujny; raczej obojętny. (…) Co pomyśli, gdy Arslan zacznie biec? Joan ma nadzieję, że ten człowiek będzie po jego stronie, choćby tylko podświadomie, i pozwoli Arslanowi się wymknąć.”
Joan jest amerykańską tancerką baletową, a Arslan charyzmatycznym rosyjskim mistrzem baletu, który właśnie za chwilę podejmie próbę brawurowej ucieczki przez Kanadę do Stanów, w bagażniku samochodu Joan. Do tej pory widzieli się tylko RAZ w życiu.
Jazda bez-trzy-man-ki.
I do tego wcale nie taka oderwana od rzeczywistości, bo Maggie Shipstead w jednym z wywiadów powiedziała, że pisząc „Zaskocz mnie” inspirowała się się historią Michaiła Barsznikowa, który w 1974 zrobił dokładnie to, co Arslan – wymknął się tylnymi drzwiami teatru w Toronto i uciekł oficerom KGB.
How EPIC is that.
Ale to tylko jeden z wątków „Zaskocz mnie”, opowieści o miłości do tańca, poświęceniu fizycznym, ale też emocjonalnym tancerzy, trudnych wyborach i pasji, która pochłania życie.
Czytając czułam się jakbym zaglądała za kulisy, do tej części baletowego świata, do której mają dostęp tylko nieliczni. Uwielbiam takie insajderskie historie.
Oraz: Joan i Arslan to jak najbardziej fascynująca para, ale dopiero jak pojawia się Harry (nie Ten Drugi!) i Chloe „Zaskocz mnie” robi się naprawdę nieodkładalna.
12. „Pojechałam do brata na południe” Karin Smirnoff
Książka, która przeorała mnie emocjonalnie.
Karin Smirnoff w jednym z wywiadów powiedziała, że pisząc tę powieść starała się „przekuć ból w literaturę i opowiedzieć jakim jest uczuciem”. I udało jej się to doskonale. „Pojechałam do brata na południe” to pierwszy tom trylogii o rodzinie Kippów dotkniętej każdą z możliwych tragedii, które można sobie wyobrazić.
Jana wraca do rodzinnej wsi, żeby pomóc pozbierać się pogrążonemu w alkoholizmie bratu. Sprzątając jego życie zderza się z własną przeszłością, wraca do wydarzeń naznaczonych cierpieniem i przemocą, i odkrywa głęboko skrywane sekrety. Jest źle, a za każdym kolejnym rozdziałem jeszcze gorzej. Do tego forma powieści (brak przecinków i wielkich liter) zmusza do maksymalnego skupienia, bo decydujące dla fabuły fakty bywają rozrzucone w z pozoru monotonnym tekście.
Nie czytałam jeszcze tak świetnej i jednocześnie tak porażająco bolesnej powieści.
I już ostrzę sobie zębiska na wydany w maju tom drugi „Jedziemy z matką na północ”
Ciekawostka: pierwszy rozdział Brata Karin napisała, żeby dostać się kurs kreatywnego pisania na uniwersytecie w Lund.
TW: przemoc fizyczna, psychiczna i seksualna, alkoholizm, samobójstwo
11. „Nigdy nie będziesz szło samo” Anouk Herman
Na wskroś aktualna młodzieżowa powieść poruszająca dużo ważnych tematów. Mamy tu poszukiwanie tożsamości płciowej, żałobę po stracie bliskiej osoby, zaburzenia odżywiania, nastoletnie rodzicielstwo, poczucie wyobcowania i potrzebę przynależności.
Brzmi przytłaczająco, ale wcale tak nie jest, bo historia jest ciekawa, życiowa i napisana świetnym językiem.
Akcja ”Nigdy nie będziesz szło samo” rozgrywa się na przestrzeni kilku zimowych dni na Śląsku. Główny wątek łączy ze sobą Katuchnę, 15-latkę w spektrum autyzmu, która lubi czatować z nieznajomymi, Łanieczkę nastoletnią matkę zmagającą się z zaburzeniami odżywiania, Melody aktywistkę mieszkającą na skłocie i Riko, kiedyś Bognę, osobę niebinarną, która dopiero oswaja się ze swoją tożsamością. Historia zaczyna się w chwili, gdy ginie Sobaka, charyzmatyczny chłopak, którego Katuchna poznała w sieci.
Postacie są bardzo mocną stroną książki. Wymykają się stereotypom (również dorośli!) i dają do myślenia.
Chociaż TROCHĘ zawiodła mnie końcówka uważam, że “Nigdy nie będziesz szło samo” przeczytać bardzo warto. Takich młodzieżówek potrzebujemy.
10. „Pani March” Virginia Feito
Najdziwniejsza książka jaką czytałam w tym roku. Niby nie powinna mi się podobać, bo akcja rozwija się dość wolno, a klimat przypomina filmy Hitchcocka i stare, klasyczne kryminały, za którymi nie przepadam, a jednak nie mogłam się od niej oderwać.
Pani March wiedzie spokojne i dostojne życie w eleganckiej nowojorskiej dzielnicy u boku męża, znanego pisarza George’a, który właśnie wydał swoją najlepszą powieść. Jej wyreżyserowany świat działa jak dobrze naoliwiona maszyna. Aż tu nagle – trrrrach! Właścicielka ulubionej francuskiej cukierni pani March sugeruje, że główna bohaterka najnowszej powieści Georga – Johanna, odrażająca dziwka “z którą nikt nie chce sypiać” – na sto pro została stworzona przez George’a na jej podobieństwo! NA PO-DO-BIEŃ-STWO PANI MARCH!!
<chwila, żeby złapać się za perły>
“Ale JAK TO.” zapytasz i to samo pytanie zadaje sobie również pani March.
Świat wokół niej zaczyna pękać, a przez coraz szersze szczeliny przedostają się szepty, złośliwe komentarze i plotki. WSZYSCY WIEDZĄ. Pani March z każdym dniem utwierdza się w przekonaniu, że George chciał ją poniżyć. A gdy w materiałach, które gromadził do książki znajduje wycinek z gazety o poszukiwaniach zaginionej dziewczyny dodatkowo dochodzi do wniosku, że mąż nie tylko chciał zniszczyć ją, panią March, ale że również jest zamieszany w zabójstwo.
MindFuck.
Ale na maksa wciągający,
Uwaga – nie czytaj, jeśli wkurza Cię to, ile razy użyłam zwrotu “pani March”, bo imię pani March poznajemy dopiero w ostatnim zdaniu powieści.
9. „Andromeda” Therese Bohman
Czekałam na “Andromedę”, bo przeczytałam wszystkie trzy książki Therese Bohman, które ukazały się w Polsce (w przekładzie Justyny Czechowskiej) i byłam ciekawa, czy dorówna tej pierwszej, najciekawszej i najbardziej złożonej “Utonęła”.
Spoiler alert – nie dorównała.
Ale!
Gdy nabrałam dystansu po pierwszym, gorącym przeczytaniu i przestałam ją zestawiać z poprzednimi powieściami stwierdziłam, że mimo wszystko opowiada ciekawą i nie stereotypową historię, która dała mi do myślenia.
Sofie trafia na staż do popularnego wydawnictwa i przez przypadek nawiązuje bliższą relację z Gunnarem, doświadczonym i dużo starszym kierownikiem literackim, który jest również… jej szefem. “Oho, to nie brzmi dobrze” – pomyślisz i mi również od razu włączyła się ostrzegawcza lampka. Tym bardziej, że pewnego popołudnia Gunnar zaprasza Sofie po pracy na wino. Ale przecież wiedziałam, że Therese nigdy nie opowiada o łatwych, jednoznacznych relacjach, więc czytałam dalej, starając się nie oceniać zbyt pochopnie więzi rodzącej się pomiędzy bohaterami. I muszę przyznać, że wcale nie było to łatwe.
Warto sięgnąć po “Andromedę, żeby sprawdzić swoje odczucia.
Plus za smaczki ze świata wydawniczego. Lubię dowiadywać się jak wszystko wygląda od “lewej” strony i czytać o wyzwaniach z jakimi wiąże się praca w konkretnym zawodzie.
8. „Kobieta, która kochała owady” Selja Ahava
Bohaterka „Kobiety” żyje na przestrzeni kilkuset lat przybierając różne kobiece wcielenia. Poszukuje sensu i celu życia, poświęca uwagę wierze i nauce, przygląda się zmianom jakie zachodzą w postrzeganiu kobiet i ich roli w społeczeństwie na przestrzeni lat.
Ale przede wszystkim woli owady od ludzi i jest zafascynowana połączeniem natura-człowiek. I właśnie ten wątek był dla mnie najbardziej interesujący.
Dzięki historii zawartej „Kobiecie” trafiłam na przyrodniczkę i malarkę Marię Sibyllę Merian i obejrzałam maaaaasę jej prac.
Wyobraź sobie, że Maria znosiła do swojej pracowni gąsienice i rośliny, na których żerowały, obserwowała i dokumentowała ich przemianę, a szczegóły metamorfozy notowała i ilustrowała w swoim dzienniku, który prowadziła przez 30 lat (!!!!)
Zafascynowało mnie z jaką czułością bohaterka „Kobiety” luźno inspirowana Marią pisze i opowiada o owadach, a fikcyjna opwieść snuta przez Selję Ahavę uzupełniła moje wyobrażenia o historycznej Marii.
Najbardziej urzekły mnie dzienniki cytowane w pierwszej części książki. Pokazują jak wiele piękna i szczegółów można dostrzec uważnie przyglądając się małym (nie tylko) istotom.
7. „Grown/Dorosła” Tiffany D. Jackson
Dedykacja na pierwszej stronie głosi: “Ofiarom, ocalałym, odważnym. Dziewczynom, które dorosły zbyt szybko… Wierzymy Wam.”
“Grown/Dorosła” Tiffany D. Jackson (przekład Kaja Makowska) to historia 17-stoletniej Enchatned, której największym marzeniem jest zaistnienie na scenie muzycznej. Gdy na jednym z przesłuchań poznaje gwiazdę R&B Korey’ego Fields’a wydaje się, że los w końcu się do niej uśmiechnął. Charyzmatyczny Korey obiecuje Enchanted wymarzoną karierę, oczarowuje jej z początku sceptycznie nastawionych rodziców i powoli zaczyna przejmować kontrolę nad całym życiem dziewczyny.
Książka jest mroczna, niepokojąca i trzyma w napięciu. Przeczytałam ją w jedno popołudnie.
Ale dopiero gdy trafiłam na ostatnie zdanie podziękowań autorki zrozumiałam jak ważny niesie przekaz. TIffany D. Jackson pisze: “I na sam koniec… UCISZMY PIERD*LONEGO R. KELLY’EGO!” dodając adres strony www.muterkelly.org
Zaczęłam googlować i zagłębiać się w historię nadużyć jakich R. Kelly dopuścił się w stosunku do wielu nieletnich fanek i mózg zaczął mi parować. Coś tam wiedziałam wcześniej, ale nie zdawałam sobie sprawy z ogromu okrucieństwa faktu, że sprawiedliwość dopadła tego skurczybyka dopiero po LA-TA-CH oskarżeń o molestowanie i więzienie nastolatek, którym bardzo długo po prostu NIKT nie wierzył.
W końcu dotarłam do dokumentu “Surviving R. Kelly” i odkryłam w nim wiele analogii z książką. Jestem pod wrażeniem jak sprawnie Tiffany D. Jackson wykorzystała niektóre fakty wplatając je w fabułę.
Psychiczne znęcanie się, manipulacja, obwinianie ofiary i gaslighting, które spotykają Enchanted przewijały się w każdej z historii ofiar R. Kelly’ego.
“Dorosła” to historia, która obnaża chore mechanizmy manipulacji rządzące show biznesem i wytyka obojętność wszystkim, którzy próbują ignorować, tuszować i zaprzeczać toksycznym zrachowaniom gwiazd, idoli i osób u władzy usprawiedliwiając ich zachowania wpływem jaki ich sztuka, czy inne dokonania wywierają na szerszą skalę.
6. „Cieszę się, że moja mama umarła” Jennette McCurdy
Już sam tytuł jest kontrowersyjny, a w połączeniu z okładką, na której autorka cała w różu z lekko zakłopotanym uśmiechem trzyma w rękach różową urnę, ociera się o prowokację. I to na a sto pro dobrze przemyślaną, bo gdyby nie to przyciągające wzrok połączenie pewnie nigdy nie sięgnęłabym po tę książkę.
Jennette Macurdy, gwiazda amerykańskiego kanału tv z serialami dla dzieci i młodzieży, napisała memuar o relacji z toksyczną matką, która pchnęłą ją do aktorstwa (ważne: wcale nie musisz znać Jennette, żeby wciągnąć się w jej opowieść).
Historia jest przejmująca, niełatwa i mocno działa na emocje.
Matka uzależnia Jennette od siebie kontrolując i planując każdy aspekt jej życia. Kąpie i poddaje inspekcjom nastoletnie ciało córki, wyznacza dzienny limit kalorii, izoluje od rówieśników, manipuluje. Pragnie utrzymać ją w statusie wiecznego dziecka, nienaturalnie szczupłej dziewczynki-aktorki, której głównym atutem jest płacz na zawołanie.
A to wszystko staje się jeszcze bardziej poparane, gdy dowiadujemy się, że nad matką Jennette (a tym samym całą rodziną) od lat wisi widmo powrotu ciężkiej choroby.
Jennette przejmuje kontrolę nad swoim życiem dopiero w chwili, gdy matka umiera. Przestaje być marionetką, uczy się zauważać i odrzucać schematy, w których wyrosła. Opowiada swoją historię bez filtra i cenzury.
Książkę czyta się lekko, mimo ciężkiego kalibru relacjonowanych wydarzeń. To opowieść, której się słucha. Bezpośrednia, konkretna, napisana językiem, którego na co dzień używam. Lubię takie “surowe” pisanie.
Dlatego tak bardzo dziwią mnie recenzję, w których zarzuca się Jenette za mało “literacki język”.
Potęga memuarów, opowieści o fragmentach życia, intymnych doświadczenia i emocjach leży w ich językowej przystępności. Czytając dotykamy prawdziwego życia, a to bywa mocne i niełatwe, ale często też inspirujące i dodające odwagi, NAWET jeśli opisane wydarzenia są dalekie od naszych doświadczeń.
Literacka fikcja nigdy nie wywiera na mnie takiego wrażenia jak fabuła napisana przez życie.
I taki właśnie działa “Cieszę się, że moja mama umarła”.
5. „Ślad po mamie” Marta Dzido
Są takie książki, które poszerzają perspektywę. Opowieści o doświadczeniach, do których często trudno jest nam się odnieść, jeśli same ich nie przeżyłyśmy. Historie pozbawione oceny i uogólnień. Surowe, dosadne, bez filtra. Jak życie.
I taki jest właśnie “Ślad po mamie” Marty Dzido. To opowieść o aborcji zawężona do tej jednej jedynej osoby, której najbardziej dotyka. Bez polityki i rozważań o moralności wyborów. Wznowiona po ponad dwudziestu latach nie traci niczego na swojej aktualności.
Anna ma 18 lat i zachodzi z Grześkiem w ciążę. Chociaż tak naprawdę Grześka mogłoby w tej historii nie być, bo pojawia się tylko po to żeby sfinansować aborcję pieniędzmi “starego”. Anka ciążę usuwa. I próbuje żyć dalej.
W “Śladzie po mamie” jest dużo fragmentów, które mnie zatrzymały.
Na przykład te o mamie Anki, która sama zaszła w ciążę mając 18 lat. Mamie, która rok temu wyprowadziła się wraz z nowym partnerem do willi na Saskiej Kępie. Bo uznała, że jej 18-letnia córka “powinna zacząć żyć sama, mieć więcej swobody, żeby nie popełnić błędów, które ona popełniła.”
I te o Milenie, przyjaciółce Anki, “niedojrzałej gówniarze, której przydarzyło się nagle zbyt wiele przykrych sytuacji”. Przerażonej nastolatce uciekającej w narkotyki, żeby przestać czuć i pamiętać.
I myślę sobie, że “Ślad po mamie” jest też o samotności. O tym, że w najtrudniejszych chwilach w życiu, gdy trzeba podjąć niełatwe i ważne decyzje często zostajemy z naszymi wyborami (i ich konsekwencjami) zupełnie same.
Bardzo dobrze mi się czytało. Oraz: totalne lowe za idealny klimat lat dwutysięcznych w Warszawie. Przeniosłam się w czasie.
4. „Malibu płonie” Taylor Jenkins Reid
Malibu przeczytałam w oryginale parę dni od premiery książki i bardzo czekałam na polskie tłumaczenie, żeby w końcu móc ją polecić.
To historia czwórki rodzeństwa: Niny, Kit, Jaya i Huda, dzieci znanego już z wcześniejszych powieści Reid sławnego piosenkarza Micka Rivy. Są popularni, bogaci, kochają surfing i wydają się prowadzić idealne życia.
Poznajemy ich w chwili, gdy przygotowują się do epickiej imprezy na zakończenie lata urządzanej w domu najstarszej Niny. Brzmi jak bajka, ale bajką nie jest, bo z każdą kolejną stronę odkrywamy, że pod przykrywką codzienności kryją się nieporozumienia, kłótnie, tajemnice, zdrada, strach i samotność.
Mieszanka, która – gdy w końcu wybuchnie – zostawi za sobą zgliszcza, niczym pożary trawiące Malibu.
3. „Inne życie” Jodie Chapman
Sięgając po „Inne życie” spodziewałam się historii skomplikowanej miłości Anny i Nicka przeplatanej opowieściami o wychowaniu w społeczności świadków Jehowy. W jednej z recenzji przeczytałam, że to „złożony, piękny, wielowarstwowy debiut o miłości, stracie i poświęceniu, który złamie ci serce.”
Po przeczytaniu „Innego życia” uważam, że wątek romantyczny jest tutaj najsłabszy, kwestia religii ledwie nadgryziona, a historia, która może nie łamie serca, ale ryje beret wcale nie kryje się w relacji miłosnej, a wspomnieniach z dzieciństwa głównego bohatera. Co prawda lato miłości jest gorące, elektryzujące i nasycone wzajemną fascynacją, ale dalszy rozwój losów Nicka i Anny wypada bardzo stereotypowo i mało przekonywająco. Zdarzało mi się przewracać oczami i mruczeć pod nosem „no serio..?”
Ale! Od fragmentów opisujących dorastania Nicka, opowieści o skomplikowanej relacji jego rodziców i charyzmatycznym, targanym emocjami młodszym bracie Nicka, Salu, nie-mo-gła-m się oderwać! Żałuję, że te wątki nie zostały bardziej rozbudowane.
2. „Nigdy, nigdy, nigdy „Linn Strømsborg
Nie czytałam jeszcze książki o kobiecie, która świadomie wybiera życie bez dzieci i chociażby z tego powodu warto sięgnąć po „Nigdy, nigdy, nigdy”. Bohaterka ma 35 lat i nie chce mieć dzieci, ale mimo to całe jej życie wokół dzieci krąży. Jej najlepsza przyjaciółka decyduje się na dziecko, matka cały czas robi jej wyrzuty i wypomina bezdzietność, partner, z którym spędziła 8 lat nagle zmienia zdanie i pragnie zostać ojcem.
Życie.
W wielu podobnych sytuacjach byłam, wielu doświadczyłam, z wieloma musiałam sobie poradzić. Cieszę się, że w końcu zaczynamy otwarcie mówić, pisać i czytać o życiu wolnym od dzieci, bo to otwiera oczy i uświadamia, że nie każda osoba z macicą i jajnikami musi zostać matką i nie każda „pełna” rodzina składa się z dorosłych i dzieci.
Decyzja o (jakimkolwiek) macierzyństwo to zawsze WYBÓR, który podejmujesz dla (i za) siebie i swojego dziecka, a nie innych.
„Mamo, nie wiesz natomiast tego: to nie twoja wina, że dziadkowie tak naprawdę nie chcieli zostać rodzicami. Byli produktem swoich czasów, wtedy nikomu się nie mieściło w głowie, że można nie mieć dzieci, po prostu trzeba było się pobrać i rozmnażać, więc dziadkowie się pobrali, chcieli siebie nawzajem, mimo, że nie chcieli ciebie.”
„I jesteś tak samo samotny jak ja, gdy leżysz w środku nocy i nie możesz spać. Tyle tylko, że ja leżę w ciszy.”
Moje ulubione fragmenty to przytoczone na samym początku historie rodzicielstwa dziadków i rodziców bohaterki i scena wigilii u wujka. Mind. Fuck.
1. „Utonęła” Therese Bohman
„Utonęła” to krótka historia upalnego, szwedzkiego lata i relacji sióstr Mariny i Stelli.
Młodsza, Marina, kończy studia w Sztokholmie, ma chłopaka, z którym niewiele ją łączy i niesprecyzowany plan na dalsze życie. Wydaje się trochę znudzona, rozleniwiona, skupiona na sobie. Starsza, Stella, jest w związku z dojrzałym Gabrielem, pisarzem w kryzysie twórczym, dla którego przeprowadziła się na wieś. Pracuje w urzędzie doglądając miejskiej roślinności i wydaje się wieść uporządkowane i szczęśliwe życie.
Książka zaczyna się w chwili, gdy Marina przejeżdża odwiedzić Stellę i Gabriela i od samego początku czuć, że to nie będzie przyjemna wizyta. W powietrzu ciężkim i dusznym od upałów COŚ wisi. Tajemnice, niedopowiedzenia, zmartwienia, obawy. Siostry nie potrafią ze sobą rozmawiać, a obecność Gabriela dodatkowo komplikuje ich relację prowadząc do przytłaczającej kulminacji.
„Utonęła” to pełna napięcia, mroczna gra miedzy trójką postaci, która kontrastuje z kipiącym roślinnością ogrodem i sielską przyrodą szwedzkiej wsi.
Petarda! I czyta się ekspresowo.
PS. W Polsce ukazała się również „Ta druga” Therese Bohman, ale podobała mi się zdecydowanie mniej niż „Utonęła.” Tu związek młodszej, dodatkowo pracującej na mniej prestiżowym, stanowisku, kobiety ze straszymy mężczyzną wysuwa się na pierwszy plan, ale postaciom brakuje wyraźnych rysów, a historii odważniejszego rozwinięcia.
0 komentarzy