Przeprowadzając się na wieś zrobiłam rozpierdziel w ciuchach, książkach, dokumentach i bardzo (nie)potrzebnych rzeczach, które latami składowałam, piętrzyłam i upychałam po szafach, szufladach, biurkach i pudełkach.
Sprzedałam na olx żółtą, koronkową sukienkę, granatową sukienkę bombkę i szmaragdową sukienkę do kolan z szeleszczącą podszewką, które kiedyś kupiłam na czyjeś wesele i miałam dosłownie raz na sobie.
Oddałam za ciasne, za duże albo za mało dziurawe dżiny, plastikowe naszyjniki z h&mu i river island, i buty na słupkach i bez palców, które nosiłam tylko z plastrami na piętach.
Pozbyłam się Pana Tadeusza, którego dostałam w szóstej klasie za dobre wyniki w nauce i wzorowe zachowanie, słowników polsko-niemieckich i angielsko-polskich, i całego stosu innych równie nieciekawych i nieprzeczytanych książek-pomyłek, które inni zaliczają do klasyków i must-readów.
Wyrzuciłam dawno przeterminowane kredki do oczu, róże do policzków i błyszczyki do ust, pojedyncze rękawiczki, których pary pogubiłam, wyblakłe t-shirty, spęczkowane czapki i szaliki, i grube czarne i cienkie cieliste rajstopy kupione kiedyś na zapas, do biurowych sukienek i spódnic, których już dawno nie mam.
Pozbyłam się pamiątek, które miały mi przypominać już nie pamiętam o czym, nie-ulubionych kubków piętrzące się w ostatnich rzędach kuchennych szafek, widelczyków do ciasta, szpikulców do szaszłyków, miliona tacek-sracek i masy słoików, które kiedyś miały się przypadać.
Za każdym razem, gdy miałam wątpliwości i zatrzymywałam się chwilę dłużej, żeby rozkminić czy-zostawić-czy-wyrzucić zadawałam sobie pytanie: czy chcę z tym przedmiotem, ciuchem, wspomnieniem zacząć nowy rozdział w życiu?
I za każdym razem, gdy odkładałam, wyrzucałam i żegnałam się z kolejną rzeczą zastanawiałam się dlaczego nie mogę tak zrobić z myślami w głowie.
Wyrzuć te czarne, rozczesać skołtunione, a natrętne wymienić na te o niebieskich migdałach.
Co roku na wiosnę.
0 komentarzy