Dokładnie rok po ślubie, w sierpniu 2010 pojechaliśmy na urlop na Lazurowe Wybrzeże.
Chyba bardziej niedopasowanego do nas kierunku podróży nie mogliśmy wybrać. Ale! Byliśmy ciekawi świata, głodni nowych wrażeń i chcieliśmy zobaczyć coś zupełnie innego niż zawsze. Więc wrzuciliśmy do bagażnika naszego kilkunastoletniego, bordowego opla vectra (bez klimy..!!!) nieduży namiot, dwa śpiwory i te najbardziej glamour spośród naszych dziurawych dżinsów i wyruszyliśmy na wyprawę ku Riwierze Francuskiej.
Gdy teraz wspominam ten wyjazd przypomina mi się odcisk dłoni Chucka Norrisa na chodniku w Cannes, tumany kurzu wzbijane przez złote maserati i czerwone ferrari mijające nas w drodze na plażę, zapach ciężkich, słodkich perfum wiszący w nieruchomym upale i były prezydent Francji, Jacques Chirac, popijający esspresso w zatłoczonej kawiarni z widokiem na rząd wypasionych jachtów cumujących w porcie.
Ale najwyraźniej i najlepiej pamiętam zupełnie inny obraz i zupełnie inne spotkanie.
Chłopak i dziewczyna, turyści z Niemiec, trochę starsi od nas.
Na plaży.
Z dwoma psami
Buldożek Emma i trochę większy od niej szaro-czarny, kudłaty wielorasowiec Billy z uśmiechem na pycholach wpadają w fale, szczekają, biegają, kopią dołki i panierują się w piachu.
Spędziłam całe popołudnie gapiąc się na tę małą rodzinę z maślanym uśmiechem na twarzy.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że już za 3 lata najpierw Lusia, a potem Boluś i Flora dopełnią również nasz mały świat i zmienią nasze życia na lepsze.
Na zawsze
aleks
0 komentarzy