Pisałaś kiedyś w kawiarni? W restauracji? W barze?
I nie mówię tu o zapisywaniu skrawków myśli na telefonie, między skrolowaniem Insta a przeglądaniem przecen na zalando.
Mówię o regularnym pisaniu na papierze, najlepiej w notesie, zeszycie, czy dziennku, ulubionym piórem, ołówkiem, czy długopisem.
Kiedyś pisałam starbucksie w Alejach Jerozolimskich, siedząc wciśnięta między stolik zajęty przez trzy zagadane koleżanki w ciąży i parę, która milczała. Piłam americano i ładowałam telefon w gniazdku pod parapetem.
Pisałam w restauracji na piętrze Ikei Targówek, w przerwach między zdaniami próbując nabić na widelec uciekającą fasolkę. Przy stoliku naprzeciwko mnie nastolatka o prawie przezroczystej skórze skubała trójkątny kawałek czekoladowego ciasta.
Pisałam w Lokal Vegan Bistro na Kruczej czekając na wiosennego schabowego i popijając kompot z czerwonych owoców. Siedziałam na stołku barowym przodem do okna, na którym ktoś flamastrem narysował serce z napisem „All love to Ukraine”. W głośnikach leciał francuski rap, przez który raz na kilka minut przebijało się „numer 39, gotowe, zapraszam.” Albo „numer 42, proszę”.
Pisania poza domem wyostrza zmysły.
Poza pętlą piętrzących się obowiązków, bzyczących przeszkadzajek i wiecznych rozproszeń dzieje się magia.
Zauważam wiecej, łatwiej się wyciszam, szybciej zamieniam myśli w słowa. Czasem w kilkanaście minut potrafię napisać więcej niż w kilka godzin w domu.
Mówię Ci spróbuj.
Zahacz po pracy o pobliską kawiarnię, wybierz się w weekend na lemoniadę z lodem i ciacho, albo przyjdź pół godziny za wcześnie na umówione spotkanie.
Wyjmij notes.
I zacznij pisać od tego co widzisz, słyszysz i czujesz wokół siebie.

0 komentarzy