Na pytanie „Kim chcesz zostać w przyszłości?” z reguły odpowiadałam, że nie wiem.
„Nie wiem” nie wymagało tłumaczenia i zniechęcało do zadawania kolejnych pytań. Mogłam wycofać się z rozmowy. Wrócić do czytania książek i pisania wierszy o jesieni w zeszycie w trzy linie. Poza tym naprawdę nie wiedziałam kim innym, oprócz siebie (!!!), mogłabym być, gdy dorosnę.
Po ogólniaku wylądowałam na prawie, bo wydawało mi się najbardziej uniwersalne. Myślałam, że po takich studiach bez problemu znajdę bezpieczną posadę w jakimś biurze, ze stałą pensją co miesiąc i 26 dniami urlopu. Chociaż wciąż nie wiedziałam co konkretnie miałabym (i chciała) w tym biurze robić. Radośnie wyspecjalizowałam się w kryminalistyce (ach te kryminały czytane nocami!) i podjęłam napisania pracy na temat „Identyfikacji sprawcy przestępstwa na podstawie zapisu głosu”. Materiały zbierałam upalną wiosną siedząc przy bzyczącym świetle jarzeniówek w dusznych podziemiach sądu na Solidarności. Przegrzebałam setki zakurzonych akt. Ale dałam radę i obroniłam się w terminie, a dyplom ukończenia studiów odebrałam odlansowana w czarną togę i biret, na uroczystej gali w ogrodach BUW-u. Byłam cholernie z siebie dumna i gotowa na rozdział „dorosłe życie”.
A potem, przez ponad rok nie mogłam znaleźć ż-a-d-n-e-j stałej pracy.
Badumtsssss.
Trochę uczyłam angielskiego, trochę dorabiałam jako pilotka wycieczek przemierzając Warmię na rowerze z grupą niemieckich emerytów (#trustory) Pierwszą „prawdziwą” pracę, czyli taką o jakiej myślałam na studiach, znalazłam dopiero 1,5 roku później.
W końcu. Dorosłe życie welcome tu.
Pracuję w zgodzie z moim wykształceniem, zarabiam i sama się utrzymuję. Hell yeah! Przez jakieś cztery lata czułam się wygrana, zadowolona i pełna energii.
A potem przyszło zwątpienie, kryzys i niechęć. Monotonia, brak motywacji i możliwości jakiegokolwiek rozwoju.
Dyskryminacja. Marazm. Rzyg.
Mimo to, musiały minąć kolejne cztery lata, żebym zebrała siłę i odwagę na zmianę. Cztery lata w trakcie, których zrozumiałam, że muszę COŚ zrobić. Że studia nie wyznaczyły mojej drogi zawodowej raz na zawsze. Że wciąż mogę wszystko odkręcić i zacząć od nowa, i że to wcale nie będzie PORAŻKA. Że mogę, a właściwie MUSZĘ zmienić pracę na taką, która przynajmniej przez większość czasu mnie kręci, bo przecież poświęcam jej kawał swojego życia. I że mogę szukać i zmieniać, i zmieniać i szukać i znowu zmieniać, za każdym razem, gdy czuję, że wyczerpują mi się baterie.
Czy żałuję, że tak dużo czasu potrzebowałam, żeby zrozumieć, że nie muszę za wszelką cenę trzymać się raz podjętej zawodowej decyzji?
Bardzo.
Za długo szłam przez SWOJE życie wąskim tunelem wydrążonym przez kroki innych. Zamykając po raz ostatni drzwi biura, w którym spędziłam 9 lat obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie będę bać się zmian i nowych wyzwań.
Czas na odważne życie jest zawsze TERAZ.

0 komentarzy